jesień
wyrzuca mnie z parku,
wiruje płynną zimę
i ślady za mną,
uderza w ziemię
łuszczący się liść
i, jak park,
owija wokół mnie dłoń i port
pajęczyna deszczu;
kręcące się koło chowa się na niebie
muślin ten żałosny,
i tam
grzmi,
jak w dłoni dzieciaka, który prowadził kij
według kolorów żeliwa.
Apollo, na wynos
Mam swoją lirę, zostaw mi płot
i posłuchaj mnie velmi
życzliwie: harmonia strun
wymienić - zaakceptować -
niezdolność gałązek do niezgody,
zmieniając swoje do-re-mi
w grzmiącej roladzie,
jak dobrze Perun.
Śpiewaj z miłością,
śpiewaj o jesieni, stare gardło!
Tylko ona rozłożyła swój namiot
nad tobą, strumień
ich lodowate
bruzdowanie glinianych wierteł,
śpiewaj je i rechocz
łysa korona ich końcówek;
bieg i trawa
Twoja gra, wściekła paczka!
Jestem twoją zdobyczą.